Dzień meczowy. Za 18 min. zaczyna się walka 22 facetów za kawałkiem skóry napompowanej do mniej więcej jednego bara, którą to potyczkę będzie oglądać ok. 60 tysięcy kibiców na trybunach i kilkanaście milionów przed telewizorami. Niektórzy jednak przed innym odbiornikiem…
– G., chciałbyś obejrzeć dzisiaj mecz? – pytam retorycznie.
– Tak, tak! Gol! Gol! – odpowiada bez większego namysłu.
– Ale na pewno? – prowokująco wymuszam potwierdzenie decyzji licząc na bardziej rozbudowaną odpowiedź.
– Tak! Yyy Gol! Mecz! Tu tu, TAMTO, TAMTO! – w geście euforii pokazuje czarny, lekko zakurzony przedmiot wciśnięty między ścianę a kanapę.
– Aha, czyli chciałbyś obejrzeć mecz na telewizorze?
– Nie, TAMTO! – protestuje, dalej wskazując TV
– OK, ale przypomnij mi jeszcze raz jak się TO nazywa?
– Tamto – odpowiada, wzruszając ramionami i wpatrując się we mnie dziwnie jakbym właśnie spadł z księżyca i nie wiedział, że “tamto” to właściwa nazwa tego przedmiotu, po czym powtarza kilkukrotnie, prawie śpiewająco, wyciągając jednocześnie telewizor zza kanapy – TAMTO, tamto, tamto…!
Powrót do przeszłości
Był telewizor w salonie, choć bardziej chyba w “dużym pokoju”, jak mówiło się o największym pomieszczeniu w mieszkaniu w bloku z wielkiej płyty. Był również w pokoju moim i mojego brata. Z perspektywy czasu, można powiedzieć, że dzieciństwo spędziłem przy charakterystycznym dźwięku ekranu kineskopowego lub wyłaniających się z głośników odgłosów charakterystycznych dla MacGyverów, Drużyn A czy Kojaków. I oczywiście masy innych seriali i programów podbijających serca Polaków w latach dziewięćdziesiątych. Zagraniczne seriale, oglądane na zakupionych za ciężko zarobione pieniądze, kolorowych telewizorach stanowiły duet nie do przebicia. Zdawało się, że są jak dotyk zachodu. Okno na świat. I doskonały wynalazek ludzkości.
Sam byłem mocno zachłyśnięty tym szklanym ekranem. Naciskasz przycisk – pogoda, drugi przycisk- wojna, trzeci przycisk – pościg, czwarty – dobranocka, kolejny – polityka, następny – mecz. Boże! Tu jest wszystko! Co tu wybrać! Szkoda, że nie można wszystkiego na raz! Kanały jak planety w układzie słonecznym, tylko jest ich więcej, na każdym co innego. Rozrywka totalna. Budzisz się – Looney Tunes, po szkole – Drużyna A (“jaka szkoda, że tylko jeden odcinek!”), wieczorem ukradkiem Ekstradycja – bez zgody rodziców.
Za ścianą, w salonie, było fotel i kanapa, jakby stworzone do siedzenia i wpatrywania się w ekran. Dni, kiedy mój tata zasypiał w salonie bez włączonego odbiornika mogę policzyć na palcach jednej ręki. Imieniny czy urodziny bez włączonego telewizora – zdarzały się. Głównie po namowie mojej mamy, która chyba ukradkiem zaszczepiła się kiedyś przed “telewizomanią”. Tak wyglądała codzienność kilkulatka, potem nastolatka w bloku na poznańskich Ratajach.
Każdy ma inne priorytety! (niestety?)
Potem dorastanie, liceum i studia. W liceum powoli wyłaniał się internet. Czarny przedmiot z ekranem jakoś naturalnie przestał już być moim przyjacielem. To co chciałem, znalazłem w sieci. Potem spotkałem na swojej drodze moją przyszłą żonę. I mały szok. W jej domu nie ma telewizora. Co prawda podobno kiedyś był, ale stał w kącie i włączany był tylko na “Wiadomości”. Potem szybko się zepsuł i nikt nie pomyślał, żeby go naprawić. Okazało się, że nikomu go nie brakuje. I tak od 15 lat w domu rodzinnym Anny ktoś, kto zechciałby obejrzeć kolejny odcinek serialu X – obejdzie się smakiem. Nie ma tam miejsca na “plazmę”, natomiast jest miejsce na ROZMOWĘ.
Szum
W wielu domach dialog zagłuszył telewizor. Sam przedmiot – coraz cieńszy, a jednocześnie co raz większy. Mania wielkości. Wieszany na ścianach, stawiany na “dedykowanych”, pieczołowicie dobranych komódkach. Domowy ołtarz przyozdobiony w bogaty pakiet Canal+. Czy można inaczej? Dopiero w domu rodzinnym mojej żony poznałem ten skarb – rozmowę. Oj… Długo nie mogłem się do niej przyzwyczaić. “Jak to możliwe, że oni tak swobodnie i długo rozmawiają na najróżniejsze, często bardzo trudne tematy?” – pomyślałem w pierwszej chwili. “Jak to jest, że to rozmowa jest dla nich rozrywką?” W końcu się oswoiłem i czerpałem garściami tę niesamowitą przyjemność. Nie zostało mi wpojone wyrażanie myśli, musiałem się tego nauczyć. Z resztą nadal lepiej wychodzi mi to na papierze.
Telewizor czy TAMTO?
A więc – czy u mnie w domu jest telewizor? Ano jest. Paradoksalnie jedynym zwolennikiem zakupu telewizora była moja przeurocza żona. Po wysłuchaniu ode mnie po stokroć zdecydowanego “NIE!”, dopięła swego. Kobieta… Niby jako prezent, ale w 50% niechciany. Był jednak jeden warunek – nie podłączamy go do sieci, stoi wciśnięty między ścianę a kanapę i włączamy go tylko kiedy odpalamy Netflixa. Albo mecz, oczywiście. System się sprawdził. Działa. I polecam go każdemu. Wieczorem siedzimy na kanapie i zamiast przerzucać bezwiednie kanały – rozmawiamy. Kiedy chcemy – korzystamy. Jesteśmy wolni.
W naszych rękach
Nie oszukujmy się. Możemy kochać nasze dziecko najbardziej na świecie, nie znaczy to jednak, że wychowamy je mądrze. Prawidłowy rozwój relacji międzyludzkich nie jest możliwy, kiedy w tle (mimo, że niby “nie oglądamy!”) nieustannie będziemy słyszeć brzęczące głośniki telewizora. Jestem tego pewien.
Jeśli uważasz inaczej – oszukuj się dalej.
Moja rada – zmień telewizor na “TAMTO”.
Fantastyczna literatura .Ciekawe, dowcipne,dynamiczne.Wojtku masz talent.